Szukaj na tym blogu

środa, 23 lutego 2011

"Eliminacje" bez owijania w bawełnę

            Czy zakład psychiatryczny to dobre miejsce na poszukiwanie miłości? Na własnej skórze chce się o tym przekonać bohater sztuki, który zamierza w nim przeprowadzić niecodzienne eliminacje na partnerkę swojego życia. Austriacka autorka – Silke Hassler – prowokuje wulgaryzmem, zaskakuje, ale też rozśmiesza. Tekst broni się sam, jednak dopełniony świetną grą aktorską, nabiera dodatkowych walorów. „Eliminacje” w reż. Emilii Sadowskiej to pełna słownej pikanterii odważna sztuka dla dorosłych, która zapewnia doskonałą rozrywkę na wieczór.

                                                                                                   "Eliminacje"
Reżyseria: Emilia Sadowska
Występują:  Marzena Bergmann, Katarzyna Kropidłowska, Irena Telesz, Radosław Hebal, Grzegorz Jurkiewicz;




           Tytułowe eliminacje są jedynie pretekstem do opowiedzenia historii o ludzkich tęsknotach, problemach i słabościach. Zaglądamy do świata, do którego na co dzień nie mamy dostępu, a który zawsze będzie nas jakoś fascynował. Szpital psychiatryczny, dom wariatów, wariatkowo, psychiatryk…

Już takie obrazy jak „Lot nad kukułczym gniazdem” czy „Przerwana lekcja muzyki” poruszały widzów. Okazuje się, że w tej materii nadal można coś nowego stworzyć i dopowiedzieć. Szpital psychiatryczny Hassler nie jest tak mroczny, jednak nadal pociągający. Niby podglądamy szaleńców w wariackich sytuacjach, ale po chwili nasuwa się refleksja, że przynajmniej niektóre okoliczności są nam dziwnie znajome. Sztuka skupia się bowiem na relacjach damsko-męskich, głównie na ich erotycznym aspekcie. Tu mężczyzna okazuje się kiepskim zdobywcą, a kobiety otwarcie wykrzykują swoje seksualne potrzeby, niezadowolenie i poczucie niespełnienia. Ponadto każda z osób tam zamkniętych nie tylko poszukuje prawdziwej miłości, ale też czuje się odseparowana i samotna. Wyizolowani w wyizolowanym świecie. Podwójnie smutne.

            Uwagę przykuwa ciekawa scenografia Katarzyny Stochalskiej. Scena, ubrana jakby w białe bandaże, nabiera dzięki nim klaustrofobicznego charakteru. Wrażenie trójwymiarowości powstaje natomiast dzięki umiejętnie rozłożonym podestom. Proste, ale jakie efektowne. Jako że przedstawienie bazowało głównie na słowie, aktorzy musieli liczyć jedynie na swoje sceniczne umiejętności. I choć niemal wszyscy wywiązali się z zadania, przykuwają uwagę i bawią, to przyćmiewa ich jednak Katarzyna Kropidłowska w roli Judyty. Wspaniale zarysowana  postać kobiety pełnej sprzeczności, która walczy ze swoimi lękami. Nie boi się mówić tego, co myśli. A mówi głośno i dosadnie. Mocnym akcentem sztuki jest także postać wykreowana przez Irenę Telesz, która to nawet z drobnej roli potrafi wyczarować godną zapamiętania perełkę. Blado wypada na ich tle natomiast Pielęgniarz (Grzegorz Jurkiewicz).

            Ciężko być samemu. Człowiek szuka partnera nieraz z czysto pragmatycznych względów. Chociażby dlatego, że w kark samemu nie da się… pocałować. O czym właściwie jest ten spektakl? O potrzebie kochania i bycia kochanym. Sama esencja „Eliminacji” wydaje się nieco gorzka, jednak spijamy też niejaką słodycz śmiejąc się z notabene wariackich sytuacji. Zaryzykowałabym tezę, że czasem cały świat jest takim wariatkowem i niemal w pewnym momencie zadzwoniło mi w uszach słynne zdanie z dramatu Gogola: „Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie.”


           Spektakl można obejrzeć w Teatrze Jaracza w Olsztynie, w siedzibie tymczasowej - CEIK-u.


12 komentarzy:

  1. Przyznam, że nie wiem czyja to wina, że czytasz od 4 roku. Nie znalazłem tam jedna informacji od którego roku życia czytasz ze zrozumieniem - bo chyba to jest najważniejsze.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam, że nie wiem co szanowny autor (komentarza) miał na myśli... Wyjaśni?

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja przyznam (się), że od samego początku czytam ze zrozumieniem. Choć możesz to uznać za moją nadinterpretację;)
    Pozdrawiam i zapraszam do czytania.
    Ze zrozumieniem oczywiście:))

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja czytam za mało i bardzo nad tym ubolewam..

    OdpowiedzUsuń
  5. I ja za mało (w porównaniu do tego, co bym chciała), ale praca magisterska mnie... pochłania;)

    OdpowiedzUsuń
  6. sztuka nie skupia się na erotycznym, ale na pornograficznym aspekcie relacji damsko-męskich.

    Poza tym porównanie do "Lotu nad kukułczym gniazdem" czy "Przerwanej lekcji muzyki" jest mocno na wyrost... koncepcja ciekawa, ale zabita wulgarnością. Humor? Rynsztokowy rzekłbym... jeśli w ogóle można nazwać to humorem. W gruncie rzeczy nie wiem co było takiego śmiesznego że sala wybuchała śmiechem co kilka minut.

    Jeśli chodzi o kreacje aktorskie to rzeczywiście rola Judyty zdecydowanie najlepsza.

    OdpowiedzUsuń
  7. Właśnie zależy, co kogo bawi. Ja podeszłam do tego z dystansem. Podoba mi się, że kobiety potrafią otwarcie mówić o seksie (reżyserka i autorka sztuki), a te sytuacje przedstawione były nie wprost, metaforycznie i, moim zdaniem, zabawnie. Dlatego nie dopatrzyłam się w tym żadnej wulgarności jednak.
    O to chodzi, żeby każdy odbierał sztukę po swojemu.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  8. no przepraszam, ale jeśli opis fellatio nie był wprost, to co musiałoby się na scenie wydarzyć/zostać powiedziane żeby potraktowała Pani to wprost?

    Dystans nie ma tu nic do rzeczy, niestety. Podejście z dystansem polegało na tym aby nie wyjść w trakcie przedstawienia z sali.

    Mówienie o seksie nie wymaga używania takiego języka. Chyba że autorka i reżyserka założyły, że jedynie poprzez wulgarność (ograniczoną ale jednak wulgarność) są w stanie zainteresować szerszą widownię

    OdpowiedzUsuń
  9. Oczywiście, że język jest momentami wulgarny i prowokujący. O tym pisałam. Podejrzewam, że takie też było założenie autorki. Silke Hassler otrzymała za "Eliminacje" nagrodę Dolnej Austrii w dziedzinie literatury. Ja również wyciągnęłam z tej sztuki nieco więcej niż kilka dosłownych opisów natury erotycznej. Jasne jest też, że o seksie mówić można w różny sposób. Jednak bardziej utkwiły mi w pamięci smutek niepowodzeń, samotność i pragnienie miłości i czułości głównych bohaterów... I tak, uważam, że tekst jest śmieszno - gorzki.

    Reżyserka nie poszła jednak na łatwiznę, by przyciągnąć szerszą widownię. Nie epatuje nagością, brutalnością i dosłownością. Gdyby chciała, mogłaby widza faktycznie zaszokować. (Czego nie popieram właśnie) Ona poszła jednak w stronę metafory. Na tyle lekkiej, by było to przystępne dla publiczności. Raczej odniosła na tym polu sukces, skoro, jak sam Pan pisał, "sala wybuchała śmiechem co kilka minut".

    OdpowiedzUsuń
  10. widzi Pani, my się po prostu znacząco różnimy w odbiorze tej sztuki... Dla Pani opis fellatio to "dosłowny opis natury erotycznej" a dla mnie to wulgarny, prawie pornograficzny opis doznań natury seksualnej.

    Co do sukcesu - miałem okazję porozmawiać z kilkoma osobami które sztukę widziały i które również "wybuchały śmiechem". Mogę Panią zapewnić że oprócz owych drastycznych opisów nie były w stanie powiedzieć nic więcej na temat sztuki. Zakładam, że niestety większość potraktowała całość jako rozrywkę a w tym świetle sukces jest raczej znikomy.

    OdpowiedzUsuń
  11. Rozumiem, ale dla mnie te opisy najważniejsze jednak nie były. Potraktowałam je jako otoczkę do głębszej treści.

    Być może jest jak Pan mówi, że niewiele osób się pod tę warstwę zagłębiało. Chociaż mam nadzieję, że jest jednak inaczej. Byłoby szkoda.

    Tak jak mówiłam: odbiór sztuki jest sprawą indywidualną.

    OdpowiedzUsuń
  12. Opisy oczywiście nie są najważniejsze, ale mnie akurat przeszkadzały. Ale to rzeczywiście kwestia indywidualna.

    Problemem jest co innego... pod tę warstwę zajrzało może 5% widowni. Dla reszty te opisy stanowiły doskonały pretekst aby się chwilę pośmiać i uznało że to o to chodziło. Niestety.

    Pozdrawiam,

    Paweł

    OdpowiedzUsuń