Szukaj na tym blogu

piątek, 4 lutego 2011

Brzydka ona, brzydki on i ładna miłość w rytmach rumby



Jeśli myślisz, że życie ciągle rzuca ci kłody pod nogi i spotykają cię same nieprzyjemności, obejrzyj koniecznie „Rumbę” w reżyserii Dominique’a Abla, Fiony Gordon i Bruna Romy’ego. Ona - nauczycielka angielskiego, on - nauczyciel w-fu. Oboje kochają taniec i przede wszystkim siebie. Pewnego dnia los odbiera im niemal wszystko. W wypadku główna bohaterka - Fiona  - traci nogę, a Dom - główny bohater - pamięć, co przekreśla ich szansę na dalsze rozwijanie pasji. Brzmi tragicznie? Wbrew pozorom to niezwykła i zaskakująco specyficzna komedia.

                Fiona i Dom – nie wpisują się w kanony klasycznego piękna. Pasują jednak do klimatu opowieści. Są to bohaterowie charakterystyczni, którzy od samego początku wzbudzają sympatię widza. Wszelkie zdarzenia odbierają ze stoickim spokojem, mimo że los ciągle płata im figle, a nieszczęścia w ich przypadku nie chodzą parami a tuzinami. Dwójka szczęśliwych ze sobą i zakochanych pechowców traci po kolei niemal wszystko: zdrowie, pracę, dom… Feralne wypadki mnożą się i kumulują w zawrotnym tempie, pozostawiając widza w lekkim osłupieniu. Bohaterowie nie załamują się, lecz stawiają czoła przeciwnościom. W tragicznych chwilach mają siebie, a miłość zwycięża wszystko. Ich nieporadne wyczyny, by przetrwać życiową burzę i złą passę, momentami chwytają za gardło. Główne postacie bawią bowiem, ale też wzruszają. Śmiejemy się, ale nie jest to pusty i bezrefleksyjny chichot. Przeplata się w nim wzruszenie, współczucie i nadzieja, że wszystko się ułoży. Scena tańca cieni urzeka swoją prostotą.
               



               Perypetie Doma i Fiony okraszone są typowymi slapstickowymi gagami, a znaczna część filmu dzieje się bez słów. Nasuwa to skojarzenie z klasycznymi obrazami Charliego Chaplina, w których główny fajtłapowaty bohater również boryka się z najróżniejszymi przeciwnościami i kłopotami, ale wychodzi z nich zawsze zwycięsko. Ważną rolę odgrywa ujmująca muzyka, która staje się współbohaterem opowieści.
     
           Rumba to taniec zmysłów i miłości. Taki właśnie jest ten film. Feeria barw, zabawa kiczem, pop-artem, duża dawka humoru przyprawiona uczuciem głównych bohaterów i ciekawą muzyką, to niewątpliwe jego atuty. Ta historia poprawia humor, ale też wywołuje refleksje, jak dużą rolę w naszej egzystencji odgrywa pech i szczęście. Rządzi nami seria przypadków czy przeznaczenie? Jak dużo jest w stanie znieść człowiek? To tylko niektóre z pytań jakie mogą nasunąć się po jego obejrzeniu. Jednak przede wszystkim „Rumba” udowadnia, że o trudnych sprawach można zrobić film lekki, łatwy i przyjemny. Trochę tego brakuje w polskiej kinematografii.

                Co ciekawe, obraz ten wyreżyserowały, napisały do niego scenariusz i odegrały w nim główne role, te same osoby. Są wyjątkiem od „reguły”, że jak coś (ktoś) jest od wszystkiego, znaczy do niczego. Według mnie sprawdzili się we wszystkich zadaniach. Scenariusz jest przewrotny i naprawdę zabawny, a główni bohaterowie rozczulają i bawią. Wykreowanym postaciom widz od początku do końca kibicuje. Można „Rumbie” zarzucać surrealistyczne naciąganie, przewidywalność niektórych gagów i absurd. Dla mnie były to jednak plusy. Film obejrzałam z ogromną przyjemnością. Moim zdaniem jest to piękne, wzruszające i przede wszystkim zabawne kino.

                Film „Rumba” zainicjował projekt „Tu się Movie” w kinie Awangarda w Olsztynie. Ma to być cykliczny, comiesięczny pokaz filmów niszowych, zakończony dyskusją. Pomysł okazał się spektakularnym sukcesem. Pełna, żywo reagująca, zadowolona widownia – tego kino Awangarda już dawno nie przeżyło. Myślę, że projekt może się przyjąć i wypełnić potrzebną na rynku lukę. Za tę inicjatywę trzymam mocno kciuki.
               

2 komentarze:

  1. świetnie piszesz i widzę że twój blog się rozkręca, mi też zaczyna to się podobać...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję!
    No tak, blogosfera zaczyna mnie (nas) pochłaniać. I fajnie!

    OdpowiedzUsuń