Szukaj na tym blogu

środa, 25 maja 2011

Cierpienie rodzi się z nudy



Jeśli nawet Jan Komasa nie stworzył filmu wybitnego, to na pewno udało mu się zrealizować obraz istotny i w pewnym sensie przełomowy dla polskiej kinematografii. Nie chodzi tu tylko o poruszenie tematu destrukcyjnego wpływu Internetu, wyobcowanej emo-młodzieży i wykorzystanie ciekawej techniki animacji. Młodej daty reżyser celuje kamerą we współczesność, wykazując rozwinięty zmysł obserwacji i sprawne poruszanie się w konwencjach pop-kultury. „Salą samobójców” udowadnia, że ciekawe rzeczy dzieją się tu i teraz i można je w sposób niebanalny przedstawić.

Dominik – główny bohater opowieści (znakomity Jakub Gierszał) – to chłopak z "dobrego domu". Pozornie ma wszystko, czego potrzeba do szczęścia: uczy się w klasie maturalnej w elitarnym, prywatnym liceum, cieszy się popularnością wśród rówieśników, a bogaci, wpływowi rodzice spełniają wszystkie jego zachcianki. Ponadto jest to chłopak inteligentny i niezwykle wrażliwy. Wkrótce okazuje się nawet, że nadwrażliwy. Można się zastanawiać, czy jego problemy rozpoczęły się podczas studniówkowego balu, czy miały swój zalążek znacznie wcześniej. Młodzież w filmie Komasy przedstawiona jest bez upiększeń i słodzenia. Jak się bawią, to na całego. Alkohol, papierosy, eksperymenty seksualne... Nastolatki nie mają się przeciw czemu buntować, nudzą się, szukają więc innej adrenaliny, rozrywki i wrażeń. Każdy walczy o popularność, uznanie rówieśników i pozycję w grupie.

Czyżby jednak homoseksualny pocałunek mógł odcisnąć aż takie piętno na młodym człowieku? Scena całujących się chłopaków jest dobitna, naturalistyczna i dla tego filmu przełomowa. Byłam pod ogromnym wrażeniem, z jaką werwą została odegrana. A musiało być bardzo trudno. Tym bardziej, że każdy zdaje sobie sprawę, jak nietolerancyjne i nieprzygotowane na podobne obrazki jest polskie społeczeństwo. Od tej chwili Dominik zastanawia się nad swoją seksualną tożsamością. Coś, co było chwilą dobrej zabawy, zaczyna rzutować na jego relacjach z innymi. Wkrótce okazuje się też, że „każdy kij ma dwa końce”. To, co zapewniło mu chwilę popularności, mogło wydawać się „trendy”, momentalnie może być zwrócone przeciwko niemu. Młodzi ludzie są okrutni. Nie bawią się w ceregiele, a wszelkie intymne szczegóły ze swojego i cudzego życia, rozpowszechniają za pośrednictwem Internetu i Facebooka, nadając temu odpowiednio złośliwy i sarkastyczny komentarz. Chłopak bardzo szybko otrzymuje etykietkę geja, może nawet zboczeńca. Zabrakło w tym momencie kogoś, kto by dostrzegł, jak bardzo chłopak ze sobą i emocjami sobie nie radzi, jak potrzebuje wsparcia, rozmowy, zrozumienia. Rodzice? W domu tylko bywają. Ojciec (Krzysztof Pieczyński), pracuje w ministerstwie, a matka (pysznie zagrana rola przez Agatę Kuleszę) więcej czasu spędza w agencji reklamowej, niż przy dziecku. Brak akceptacji rówieśników i zainteresowania kogokolwiek, destrukcyjnie wpływa na psychikę Dominika. Chłopak zaczyna się w tym wszystkim gubić i wycofuje coraz bardziej ze świata realnego w wirtualny. Tam poznaje ludzi, którzy również uciekają od swoich problemów i skrywają przed prawdziwym życiem. Każdy z nich przeżywa w ukryciu swoje osobiste tragedie. Wszyscy pragną uciec od problemów, zapomnieć, zatopić się w marzeniach. Największe wrażenie wywiera na nim tajemnicza dziewczyna, która powoli wciąga go w świat swoich obsesji i majaków. Zaprasza do narkotycznego miejsca – Sali samobójców – które ma być lekarstwem na zło, nienawiść i staje się odskocznią od nieprzystępnej realności. Dominik coraz głębiej zatapia się w tę iluzję, aż w końcu zamyka się na całą rzeczywistość. I to dosłownie.

Film nie jest łatwy, mimo że od strony wizualnej ogląda się go przyjemnie. Każda kolejna minuta wnosi coraz cięższy ładunek emocjonalny. Poza tym ta historia zwraca uwagę na kilka istotnych problemów. Najbardziej poruszające wydaje mi się zobrazowanie relacji rodzic-dziecko. Być może jest to w tym filmie przejaskrawione i  ukazane zbyt sztampowo i schematycznie. Jednak reżyser zrobił to, moim zdaniem, celowo. Po wyjściu z kina każdy rodzic może się zastanowić, czy naprawdę zna swoje dziecko, czy poświęca mu wystarczająco dużo uwagi, czy umie dostrzec niepokojące symptomy, że dzieje się w jego życiu coś niedobrego. Rodzice Dominika pochłonięci karierą i pustymi miłostkami nie zdają tego egzaminu. Nie wystarczy zasypać dziecko przeróżnymi gadżetami, by czuło się akceptowane, kochane i szczęśliwe. Wychowanie to ciężka praca i odpowiedzialność. I przede wszystkim wymaga czasu. W relacji rodziców z głównym bohaterem brakuje prawdziwej więzi i bliskości. Być może się nawet starają, ale gdzieś w pogoni za pieniądzem zapomnieli, co tak naprawdę w życiu się liczy. Ich bezradność, a rzekłabym nawet, że głupotę, doskonale obrazuje scena z psychologami. Wręcz nieprawdopodobna. Nie do końca jednak uwierzyłam w to, że dorośli, poważni ludzie, nie mają możliwości, by wyciągnąć zamkniętego kilka miesięcy syna ze swojego pokoju. Coś mi w tym wszystkim nie grało. Jednak Komasa zwraca tym samym uwagę na fakt, że problemy nie odnoszą się tylko do rodzin patologicznych. Mogą dotknąć każdego. I niekoniecznie będzie jasne, jak je przezwyciężyć.

Wykorzystanie awatarów i animacji w polskim filmie było pomysłem dość nowatorskim. Jednak to nie kolorowy, wirtualny, stylizowany na gry i japońskie kreskówki świat zrobił na mnie największe wrażenie. Atutem filmu okazała się gra aktorska okraszona odpowiednio dobraną w idealnych momentach muzyką. Podejrzewam, że o Jakubie – odtwórcy roli Dominika – jeszcze nie raz usłyszymy. Wielkim zaskoczeniem była dla mnie Agata Kulesza – z telewizji znana z roli komediowej – tu zabłysnęła jako mocna, momentami nieco wyuzdana baba, a także cierpiąca i bezradna matka. Bardzo dobrze zagrana, mocna rola. Aktorce należą się za nią duże brawa. Najsłabiej spisała się, według mnie, Roma Gąsiorowska, która nie do końca przekonała mnie jako niebezpieczna, demoniczna kobieta, mająca olbrzymi wpływ na innych ludzi. Za to jedną ze scen nadrobiła te braki. Mocnym punktem była też scena w wirtualnym świecie Sali samobójców, w której jeden z bohaterów-awatarów ujawnia hipokryzję i miałkość zebranych tam osób…

Jako że przewidziałam zakończenie, byłam nieco rozczarowana. Miałam nadzieję, że reżyser mnie zaskoczy, porwie. Co prawda jeszcze po napisach końcowych cała sala siedziała chwilę w milczeniu i skupieniu. To robiło wrażenie. Film naprawdę gra na emocjach. Porusza i nie można pozostać wobec niego obojętnym. Można mu zarzucać, że ciężko normalnemu człowiekowi utożsamiać się z problemami bogatego, aroganckiego i rozpieszczonego nastolatka, którego nuda zmusza do szukania  niecodziennych wrażeń. Jednak gdy się głębiej nad tym zastanowić, to wokół nas jest wielu wyobcowanych ludzi, którzy nie radzą sobie z rzeczywistością i uciekają w swój wewnętrzny świat. Internet stał się dla niektórych z nich miejscem, w którym mogą się schronić, ukoić skołatane nerwy, stać się kimś innym, kimś lepszym. To może uzależniać.

Film powinni obejrzeć rodzice, dla których świat nastolatków często jest odległy i obcy, oraz młodzież, która być może dzięki temu obrazowi zrozumie, że każdy czyn może mieć poważne konsekwencje, mimo że z początku wydaje się tylko niewinną i beztroską zabawą. Z niecierpliwością czekam też na kolejny film Jana Komasy. Myślę, że będzie to ważne nazwisko dla naszej kinematografii.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz