Zdjęcie: Internet |
Znane z seriali telewizyjnych nazwiska przyciągnęły do olsztyńskiego amfiteatru tłumy. "Na Damięckiego!", "Na przystojnych aktorów!", "Na miły wieczór" - to były główne motywy, dla których publiczność tak ochoczo zajęła niemal wszystkie miejsca.
Bohaterów przedstawienia oglądamy na dzień przed meczem z Czechami - meczem, który rozwiał nasze futbolowe nadzieje podczas Euro. Jest ich pięciu - zagrzewają polską reprezentację do walki, choć sami grzeją jedynie ławkę rezerwowych. Każdy z nich chciałby zagrać mecz życia i wyjść na boisko, ale nie jest to im pisane. Piłkarzy rezerwowych podglądamy więc w sytuacjach prywatnych, niemal intymnych. Powoli odkrywamy ich sekrety i wnętrza. Początkowo jest zabawnie, by po chwili lekki humor zamienił się w gorzką, nie tylko piłkarską, ale wręcz życiową refleksję.
Atutem spektaklu z pewnością była muzyka: klasyczne piosenki Andrzeja Zauchy, nawet w nowych aranżacjach, robią wrażenie i wywołują uśmiech na twarzy. Uśmiech towarzyszył mi również wtedy, gdy aktorzy i tancerki wykonywali swoją choreografię. Przedstawieniu miał towarzyszyć bowiem balet dziewczęcy - i dziewczęta, a jakże, były piękne i powabne jak baletnice, ale taniec ich był mało widowiskowy i jeszcze mniej skomplikowany. A szkoda! Był więc to uśmiech pokrywający lekkie rozczarowanie. Wiem, że taka była konwencja, ale o ileż przyjemniej by się oglądało całość, gdyby można było na scenie, obok niezłych aktorów, zobaczyć prawdziwe taneczne widowisko...
Pomysł na spektakl był niezły. Widzowie mieli zobaczyć piłkarzy w codziennych sytuacjach, a spektakl miał odkryć przed nimi sportowe kuluary, uchylić rąbka tajemnicy tego, czym piłkarze żyją na co dzień, o czym rozmawiają w szatniach, jak się przygotowują psychicznie do sportowych rozgrywek itd. itp.
Pomysł więc był niezły. Tym bardziej, że reżyserowi Marcinowi Kołaczkowskiemu udało się do przedsięwzięcia zaangażować świetnego komentatora sportowego Tomasza Zimocha. Dla sprawozdawcy była to typowo-nietypowa rola, w której zresztą sprawdził się, moim zdaniem, świetnie. Był naturalny, energetyczny i spontaniczny. Rola tego szalonego-reportera leżała mu jak ulał - w końcu grał samego siebie.
W całości przedstawienia brakowało mi jednak pewnej spójności i iskry, która zapłonęła na samym początku, by powoli i systematycznie gasnąć. Chwilami miałam wrażenie, że aktorzy bawią się na scenie znacznie lepiej, niż publiczność na widowni. A chyba powinno być na odwrót. Pomysł więc był niezły, ale raczej zaprzepaszczony.
W widowisku muzycznym nie szukałam sztuki przez duże "S" i nie nastawiałam się na przeżycie katharsis. Mimo to czuję lekki niedosyt i delikatne rozczarowanie. Ale wakacje się dopiero zaczęły, więc na tym nie koniec kulturalnych przyjemności. Apetyt zaś rośnie w miarę jedzenia. Czekam więc na więcej.
Relację ze spektaklu można również obejrzeć tu:
http://www.telewizjaolsztyn.pl/10,669-pierwsze_muzyczne_pilkarskie_widowisko.html